czwartek, 8 stycznia 2015

rozdział VII - Tak, tak


Jej... 200 wyświetleń *.* Taka radość XD
No to wbija z nowym rozdzialikiem 

UWAGA!  UWAGA!
 Rozdział najlepiej czytać powoli, szeptem z nutką obsesji w głosie XD










  Dziwna, półnaga postać przemierzała ciemny, spowity gęstą mgłą las. Jeśli tylko to mroczne miejsce pozwolicie mi tak nazwać. Albowiem las ten miał dusze. Tak, tak. Mroczną dusze. Ciemną jak heban. Splamioną krwią. I tak właśnie wyglądał. Przerażający. Mroczny. Krwawy. Zdawało się czasami, że jego ofiary wrzeszczą o pomstę. Tak, tak. Krwawą pomstę.
  Ciemne zarysy smukłych pni przebijały się przez tumany białej mgły, unoszącej się nisko nad ziemią. Niebo, niemal całkowicie przysłonięte było suchymi konarami, nienaturalnie wysokich, umarłych drzew. Dniem nieliczne promienie słońca przebijały się przez gałęzie, podświetlając białą parę, która na stałe tam gościła. Tworzyło to wprost bajkowy efekt. 
  Ale wtedy była noc, a las przybrał swoją prawdziwą formę. Tak, tak. Wtedy to księżyc przejął pałeczkę. Podkreślał swoim światłem białe samotne głazy, unoszące się wysoko nad głowę przybysza i rzucał świetlne refleksy na płatki róż. Tak, tak. Róże. Wszędzie były róże. Pięły się wokół drzew i rozpościerał pod stopami. Obrastały głazy i zdawały się tworzyć sieć nad całym lasem. Sieć, z której nie było ucieczki. Otaczały chłopaka z każdej strony swoim zakazanym pięknem. Głębokiej czerwieni pozazdrościć mogły im włosy Erzy. Były tak piękne, że aż prosiły się aby je zerwać i podarować swej ukochanej w dowodzie miłości. Gdyby nie jeden szczegół. Bo nie były to zwykłe róże. Nie, nie. Bo czy zwyczajne róże krwawią? Zapewne jeszcze takich nie spotkaliście. A więc te, były wyjątkowe. Szkarłatne krople skapywały z ich aksamitnych płatków, spływały po gałęziach, zbierały się na kolcach. Aż w końcu z cichym pluśnięciem rozbijały się o martwą ziemie. Tak, tak. To był niezwykle subtelny dźwięk. Dźwięk śmierci. Kap, kap, kap... 
  Zapewne to miejsce miało swoją historie. Przerażająca historie...
  Ale różowowłosy chłopak zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Jakby to było normalne. A nie było, prawda? Nie, nie. To nie było normalne.
  Ale on od kilku godzin niestrudzenie biegł mimo, że wplątywał się kolce diabelskich kwiatów, rozrywając ubranie i raniąc skórę. Po jego ciele spływała krew. Ale nie jego krew. A może właśnie jego? On przecież też krwawił. Tak, tak. Jego serce krwawiło, rozerwane na miliony kawałeczków. Ale on był jakby w transie. Nie czuł tego. Nie czuł, że jest prawie martwy. Ale dalej biegł. To znaczy, że żył, prawda?
  Jego mięśnie pracowały, napinając się i rozluźniając, jakby w takt jakiejś cichej melodii. Tak, tak. Bardzo cichej. Powietrze wypełniało płuca chłopaka w idealnych odstępach, a potem z głośnym świstem je opuszczało, pozostawiają tylko obłoczek pary, który po chwili rozmywał się za jego plecami. Jego kamienna twarz nie wyrażała żadnych emocji, a wzrok miał utkwiony gdzieś w głębi mroku i mgły. Jakby wśród ciemności dostrzegał swój dawno wyczekiwany cel albo po prostu nie chciał widzieć tego co się wokół niego dzieje. Nie, nie. On tego nie wiedział. Bo był jakby w transie...
  Jego oczy. Nie, nie. To nie były jego oczy. Jego oczy były zielone. Jak lato. Tak, tak. Natsu. Natsu Dragneel. On miał zielone oczy. Przepełnione nadzieją i dziecinna radością. Ale te krwistoczerwone tęczówki, zasnute czarną mgłą nicości nie były jego. Nie, nie. Na pewno nie jego.
  Jego ciało też nie było jego. Nie kierował nim. Nie, nie. Nie miał kontroli. Nie czuł. Nie czuł skóry rozrywanej przez ciernie przeklętych róż. Nie czuł przeszywającego zimna ogarniającego go z każdej strony. Nie czuł krwi spływającej po nagim torsie. Nie czuł zmęczenia, które już dawno powinno dać mu się we znaki. Był przecież zwykłym człowiekiem, prawda? A może jednak nie?
  Nagle się zatrzymał. Podmuch wiatru poruszył jego posklejanymi od szkarłatnej cieczy włosami. Czas jakby zwolnił. Tak, tak. Stanowczo zwolnił. Salamander zachwiał się i upadł na kolana. Coś błysło w jego oczach. Czarna mgła odeszła a szkarłat zawirował w jego tęczówkach by zaraz potem iść w jej ślady. Cały ból jaki powinien odczuć podczas biegu napłynął do niego niespodziewaną falą. Krzyk rozdarł powietrze wokół. Ale czy ktoś go słyszał? Nie, nie. Tylko róże kontynuowały swój krwawy płacz. Kap, kap, kap...
  Mijały minuty, godziny, dnie. Las zmieniał się rozświetlany to blaskiem słońca to księżyca. Ale on nie liczył czasu jaki upływał. Tylko leżał, wstrząsany co chwile nowymi falami cierpienia. Każdy oddech był jak połykanie żyletek, a nawet mruganie sprawiało mu niewyobrażalne cierpienie. Nie potrafił się poruszyć. A może nie chciał? Od dawna w jego głowie panowała pustka. Tak, tak. Pustka, przepełniona bólem samotności. A usta poruszały się nieustannie, kształtując nieme słowa rozpaczy. Szeroko otwarte oczy były zaś utkwione w rozciągającej się przed nim tafli wody. Ale nie była to zwykła woda. Nie, nie. Bo czy zwyczajna woda ma głęboki karmazynowy kolor ? Zapewne jeszcze takiej nie widzieliście. A więc ta, była wyjątkowa.
A może to wcale nie była woda? 
  Dagneel leżał tam już mnóstwo czasu. Z całych sił chciał umrzeć. Ale nie mógł. Nie, nie. Jego rany nie chciały się goić. Ale coś mimo cierpienia otrzymywało go przy życiu. Więc może mógłby chociaż złagodzić swój ból, prawda?
  Powoli wyciągnął krwawiącą rękę w stronę szkarłatnej toni. Był spragniony. Tak, tak. Bardzo spragniony. Czy mógłby się jej napić? Tak, tak. Przecież nic się nie stanie. Nic a nic. Przecież to tylko woda, prawda? Tak, tak. Napij się Natsu! Ona da ci siłę. Tak, tak. Pij! Tak, tak. Taaaak, taaak Natsu.